Nie wiem co im dolega – powiedział Doktor. – Część objawów pasuje do babeszjozy, ale jest bardzo mała szansa, żeby złapała ją cała piątka. To nie pora na kaszel knelowy, poza tym nie mają gorączki. Podejrzewałem przez chwile nosówkę, ale gardła nie są podrażnione i nie ma wymiotów. Mogłaby to być niedoczynność, ale ona właściwie nie pojawia się w tak młodym wieku i u takiej ilości osobników. Będę musiał zabrać je do szpitala i obserwować. Może po czasie pojawi się więcej objawów i będę mógł znaleźć odpowiedni sposób leczenia.
- Dobrze, skoro trzeba, to trzeba - westchnęła Mavis i lekko spuściła łebek. Ja stałem w niewielkiej odległości od niej, nic nie mówiąc. Wcale nie przyjemnie było patrzeć na całą piątkę, tak niedawno jeszcze wesołą i energiczną, teraz ledwo utrzymującą otwarte oczy. A najgorsze było to, że nie mieliśmy pojęcia, co im jest.
- Chodź, pomóż mi - przez zamyślenie dopiero po chwili zorientowałem się, że matka naszych szczeniąt zwraca się do mnie. Przestałem podpierać ścianę i podszedłem do niej. Nie było szans, aby szczenięta doszły do szpitala na własnych łapach, więc byliśmy zmuszeni je tam przenieść. Wózka u nas w komnacie nigdy nie było, bo małe psiaki z reguły niemal od samego początku poruszają się o własnych łapach, a jak znam nasze pociechy, to w takim wózku nawet kilku minut by nie wysiedziały. Noszenie w pyszczkach każdego z osobna do szpitala i z powrotem też nam się nie uśmiechało, więc trzeba było poprosić Doktorka o nosze, których w sforowym szpitalu nie brakowało.
Delikatnie chwyciłem Mjehurić zębami i ostrożnie przeniosłem na nosze, a Mavis zrobiła to samo z Cretherem. Po kilku chwilach, gdy Patricia, Sapun oraz Sparrow siedzieli już na nietypowym środku transportu, można było wreszcie ruszyć do szpitala, który znajdował się dobry kawałek drogi od naszej komnaty.
- Możemy położyć je tutaj - medyk wskazał łapą na duże łóżko pod oknem. Kiwnąłem łebkiem na znak zgody. Z pewnością lepiej będą czuły się wszystkie razem.
Zmęczone szczenięta po raz kolejny zmieniły swoją lokalizację, a my, dorośli, mogliśmy wreszcie na chwilę odsapnąć. Dla mnie, jak i Mavis, znalazły się krzesełka, na których mogliśmy usiąść.
- Za godzinę wrócę do nich, aby zrobić badania - Doktor wyglądał tak, jakby nagle przypomniał sobie o czymś ważnym, po czym zostawił nas ze szczeniakami, a sam udał się w nieznanym mi kierunku. Nie wiedziałem, jakie plany ma moja towarzyszka, ale ja chciałem zostać przy nich tą godzinę, albo nawet dłużej. Najlepiej do czasu, aż się obudzą, aby nie wystraszyły się brakiem kogoś bliskiego obok siebie.
- Junior... - zaczęła powoli suczka. - Mógłbyś przy nich zostać na jakiś czas? Niedługo przyjdę i cię zmienię.
- Pewnie - odparłem. - Chętnie tu sobie posiedzę.
- Może akurat któreś się obudzi - uśmiechnęła się Mavis i opuściła swoje miejsce siedzące. Odprowadziłem ją wzrokiem, po czym wróciłem do obserwowania śpiących słodko dzieci, aż mi samemu zaczęły kleić się oczy.
- Tato. Tato! Czemu nie jesteśmy w domu? Czy to szpital? Jesteśmy chorzy? Na co? - do stanu przytomności przywrócił mnie podekscytowany świergot Patricii, która najwyraźniej czuła się już lepiej.
- Pati, jak się czujesz? Już lepiej? Od dawna jesteś na nogach? - odpowiedziałem jej kilkoma pytaniami, a dopiero potem przypomniałem sobie o jej własnych. - Tak, jesteście w szpitalu, całą piątką, ponieważ nie udało nam się ustalić, na co jesteście chorzy.
- Ojej, a gdzie mama? - sunia zaczęła rozglądać się dookoła.
- Musiała... Coś załatwić - nie wiedziałem, co powinienem odpowiedzieć, skoro Mav nie podzieliła się ze mną informacjami, dokąd się udaje ani na jak długo.
- A mogę pić? - córka całkowicie zmieniła temat. Oczywiście nie było mowy, aby jej odmówić. Nakazałem jej nigdzie się nie ruszać, a sam ruszyłem na poszukiwanie wody. I mimo, że wróciłem dość szybko z dwoma szklankami przezroczystego płynu, Patricii już nie zastałem.
- O, cześć tato - zamiast niej powitała mnie druga samiczka, Mjehurić. Siedziała na bielutkiej kołdrze i z ciekawością rozglądała się dokoła.
- Wiesz może, gdzie jest Pati? Kazałem jej tu czekać - zapytałem i wetknąłem Mjesi w łapki szklankę.
- Chyba poszła poszukać lekarza - odpowiedziała spokojnie suczka, gdy skończyła pić. - Martwi się, że bracia tak długo śpią.
- Dziękuję ci. Poczekaj tu z rodzeństwem, a ja pójdę jej poszukać, dobrze? - westchnąłem i ponownie ruszyłem tą samą drogą pomiędzy szpitalnymi łóżkami. Zaglądałem do każdego "pokoiku" oddzielonego od reszty pomieszczenia dla zwiększenia prywatności pacjenta, za każde zamknięte i otwarte drzwi z nadzieją, że za którymiś niespodziewanie pojawi się biało-brązowe szczenię.
- Peter, czemu nie pilnujesz szczeniaków? Ta mała przywędrowała aż na drugi koniec szpitala - usłyszałem za sobą głos Doktora.
- Peter Junior - poprawiłem, po czym zwróciłem się do Patricii: - Przecież kazałem ci czekać przy rodzeństwie.
- Wiem... Ale oni tak długo spali, że się wystraszyłam i poszłam po lekarza - odpowiedziała ze smutkiem sunia.
- No, już dobrze - odparłem. - Chodźmy do nich, to doktor ich zbada. Poza tym, Mjesia już się obudziła.
Po tych słowach mordka córki zrobiła się weselsza. Z radością wskoczyła na łóżko, aby przywitać siostrę. Ulgi i radości nie było końca, gdy ja razem z Doktorem obudziliśmy resztę szczeniaków, aby je zbadać, a mała Pati przekonała się, że nic im nie jest.
(Doktorku?)
- Dobrze, skoro trzeba, to trzeba - westchnęła Mavis i lekko spuściła łebek. Ja stałem w niewielkiej odległości od niej, nic nie mówiąc. Wcale nie przyjemnie było patrzeć na całą piątkę, tak niedawno jeszcze wesołą i energiczną, teraz ledwo utrzymującą otwarte oczy. A najgorsze było to, że nie mieliśmy pojęcia, co im jest.
- Chodź, pomóż mi - przez zamyślenie dopiero po chwili zorientowałem się, że matka naszych szczeniąt zwraca się do mnie. Przestałem podpierać ścianę i podszedłem do niej. Nie było szans, aby szczenięta doszły do szpitala na własnych łapach, więc byliśmy zmuszeni je tam przenieść. Wózka u nas w komnacie nigdy nie było, bo małe psiaki z reguły niemal od samego początku poruszają się o własnych łapach, a jak znam nasze pociechy, to w takim wózku nawet kilku minut by nie wysiedziały. Noszenie w pyszczkach każdego z osobna do szpitala i z powrotem też nam się nie uśmiechało, więc trzeba było poprosić Doktorka o nosze, których w sforowym szpitalu nie brakowało.
Delikatnie chwyciłem Mjehurić zębami i ostrożnie przeniosłem na nosze, a Mavis zrobiła to samo z Cretherem. Po kilku chwilach, gdy Patricia, Sapun oraz Sparrow siedzieli już na nietypowym środku transportu, można było wreszcie ruszyć do szpitala, który znajdował się dobry kawałek drogi od naszej komnaty.
- Możemy położyć je tutaj - medyk wskazał łapą na duże łóżko pod oknem. Kiwnąłem łebkiem na znak zgody. Z pewnością lepiej będą czuły się wszystkie razem.
Zmęczone szczenięta po raz kolejny zmieniły swoją lokalizację, a my, dorośli, mogliśmy wreszcie na chwilę odsapnąć. Dla mnie, jak i Mavis, znalazły się krzesełka, na których mogliśmy usiąść.
- Za godzinę wrócę do nich, aby zrobić badania - Doktor wyglądał tak, jakby nagle przypomniał sobie o czymś ważnym, po czym zostawił nas ze szczeniakami, a sam udał się w nieznanym mi kierunku. Nie wiedziałem, jakie plany ma moja towarzyszka, ale ja chciałem zostać przy nich tą godzinę, albo nawet dłużej. Najlepiej do czasu, aż się obudzą, aby nie wystraszyły się brakiem kogoś bliskiego obok siebie.
- Junior... - zaczęła powoli suczka. - Mógłbyś przy nich zostać na jakiś czas? Niedługo przyjdę i cię zmienię.
- Pewnie - odparłem. - Chętnie tu sobie posiedzę.
- Może akurat któreś się obudzi - uśmiechnęła się Mavis i opuściła swoje miejsce siedzące. Odprowadziłem ją wzrokiem, po czym wróciłem do obserwowania śpiących słodko dzieci, aż mi samemu zaczęły kleić się oczy.
- Tato. Tato! Czemu nie jesteśmy w domu? Czy to szpital? Jesteśmy chorzy? Na co? - do stanu przytomności przywrócił mnie podekscytowany świergot Patricii, która najwyraźniej czuła się już lepiej.
- Pati, jak się czujesz? Już lepiej? Od dawna jesteś na nogach? - odpowiedziałem jej kilkoma pytaniami, a dopiero potem przypomniałem sobie o jej własnych. - Tak, jesteście w szpitalu, całą piątką, ponieważ nie udało nam się ustalić, na co jesteście chorzy.
- Ojej, a gdzie mama? - sunia zaczęła rozglądać się dookoła.
- Musiała... Coś załatwić - nie wiedziałem, co powinienem odpowiedzieć, skoro Mav nie podzieliła się ze mną informacjami, dokąd się udaje ani na jak długo.
- A mogę pić? - córka całkowicie zmieniła temat. Oczywiście nie było mowy, aby jej odmówić. Nakazałem jej nigdzie się nie ruszać, a sam ruszyłem na poszukiwanie wody. I mimo, że wróciłem dość szybko z dwoma szklankami przezroczystego płynu, Patricii już nie zastałem.
- O, cześć tato - zamiast niej powitała mnie druga samiczka, Mjehurić. Siedziała na bielutkiej kołdrze i z ciekawością rozglądała się dokoła.
- Wiesz może, gdzie jest Pati? Kazałem jej tu czekać - zapytałem i wetknąłem Mjesi w łapki szklankę.
- Chyba poszła poszukać lekarza - odpowiedziała spokojnie suczka, gdy skończyła pić. - Martwi się, że bracia tak długo śpią.
- Dziękuję ci. Poczekaj tu z rodzeństwem, a ja pójdę jej poszukać, dobrze? - westchnąłem i ponownie ruszyłem tą samą drogą pomiędzy szpitalnymi łóżkami. Zaglądałem do każdego "pokoiku" oddzielonego od reszty pomieszczenia dla zwiększenia prywatności pacjenta, za każde zamknięte i otwarte drzwi z nadzieją, że za którymiś niespodziewanie pojawi się biało-brązowe szczenię.
- Peter, czemu nie pilnujesz szczeniaków? Ta mała przywędrowała aż na drugi koniec szpitala - usłyszałem za sobą głos Doktora.
- Peter Junior - poprawiłem, po czym zwróciłem się do Patricii: - Przecież kazałem ci czekać przy rodzeństwie.
- Wiem... Ale oni tak długo spali, że się wystraszyłam i poszłam po lekarza - odpowiedziała ze smutkiem sunia.
- No, już dobrze - odparłem. - Chodźmy do nich, to doktor ich zbada. Poza tym, Mjesia już się obudziła.
Po tych słowach mordka córki zrobiła się weselsza. Z radością wskoczyła na łóżko, aby przywitać siostrę. Ulgi i radości nie było końca, gdy ja razem z Doktorem obudziliśmy resztę szczeniaków, aby je zbadać, a mała Pati przekonała się, że nic im nie jest.
(Doktorku?)
No comments:
Post a Comment